Meksyk, Jukatan, Riviera Maya, nurkowanie jaskiniowe, sidemount, kursy nurkowania
Sidemount czy w Meksyku czy w Andach jest najbardziej optymalną konfiguracją…
Któregoś dnia, kiedy byłem w Polsce, zadzwonił do mnie telefon. Był to czas, kiedy odbierałem wszystkie połączenia, nie zastanawiając się, kto dzwoni i czy mam ochotę z nim rozmawiać. Miałem centrum nurkowe… Dzwonił znajomy Course Director z PADI. Zaprosił mnie na kurs. Byłby to jeden z kolejnych kursów, jakie zrobiłem u niego. Niektóre, te z obszaru ratownictwa nurkowego DAN, nadal sobie cenię, inne wspominam jako… lekcje. Z wszystkiego przecież wyciągamy wnioski, a wtedy jest to lekcja. O ile nie w nurkowaniu, to na pewno w życiu. Zaprosił mnie na… weekendowy kurs instruktora sidemount…
Zdębiałem. Sidemount zrobił się niezwykle popularny w Polsce, głównie za sprawą filmów z nurkowania jaskiniowego Steve’a Bogaertsa – wynalazcy uprzęży Razor, przeznaczonej do zaawansowanej eksploracji jaskiniowej. Dostojność, gracja, pełna swoboda ruchów, do tego piękne dekoracje meksykańskich jaskiń… Wszystko to uwodziło niczym science-fiction i wtedy każdy marzył o nurkowaniu w sidemount, tak jak dziś każdy musi mieć rebreather.
Od paru miesięcy nurkowałem w sidemount. Je przecież też musiałem mieć Razora i nawet próbowałem umówić się z Bogaertsem. Steve, niestety, miał wtedy problem z wolnym czasem. Mój instruktor, Marco Wagner, dopasował mi uprząż, twierdząc, że żaden kurs nurkowania nie jest mi potrzebny. Dzień w basenie jednak nam zeszło. Na drugi dzień Budgie pojechał ze mną do jaskiń – dwóch tych samych, co zawsze na początku sezonu lub przy zmianie konfiguracji[1].
Jego sidemount, skomponowany ad hoc, składał się z płyty oraz skrzydła Halcyon odwróconego do góry nogami. Później, o ile jaskinia nie wymagała stage’a, używaliśmy sidemount, przechodząc przez portale Xibalby codziennie z innej cenoty. Chciałem poznać je wszystkie, szczególnie ukryte komory z kośćmi i korytarze, do których drogę znali jedynie przewodnicy. Nigdy nie żałowałem kasy. Był styczeń, a do wiosny było jeszcze sporo czasu. I tak zostałem nurkiem sidemount.
– Do nurkowania w sidemount nie potrzebuję kursu – rzuciłem do słuchawki. – Sam widzisz, że robisz w weekend instruktorów z ludzi, którzy nigdy wcześniej nie nurkowali w tej konfiguracji.
– No wiesz… są smaczki… – próbował, jak mógł, ratować swoje 1600 złotych. – W jeden weekend pokażę ci wszystko i będziesz instruktorem – nęcił, jakby kolejny instruktorski dyplom na ścianie, mógł podnieść jakoś rangę wnętrza, w którym wisiało ich już ze 38.
Żaden z nas nie miał wtedy racji… Udało mi się jednak spławić telemarketera jego własną bronią.
– Nie chcę być instruktorem – zakończyłem. – Na rynku grouponów i jak najniższych cen, gdzie kompletnie nie liczy się moje doświadczenie z jaskiń, gdzie kompletnie nie liczy się przecież jakiekolwiek doświadczenie, jedynie cena za certyfikat, jak mam konkurować z ludźmi, którzy zostają instruktorami w weekend, nigdy wcześniej nie mając do czynienia z nurkowaniem w sidemount…?!
[1] Każdy nurek jaskiniowy ma swą cave of origin – swego rodzaju jaskinię pochodzenia (termin zapożyczony z archeologii Majów). Chodzi o miejsce, które zna najlepiej i, w którym może najbezpieczniej testować wszelkie zmiany konfiguracji sprzętu, nowe techniki nurkowania, czy też po prostu wracać do nurkowania jaskiniowego po jakiejkolwiek przerwie, nie rozpraszając się otoczeniem, którego nie zna na pamięć. Najczęściej jest to jedna z jaskiń, w których odbywał swój kurs jaskiniowy (w Meksyku kładzie się większy nacisk na praktykę niż teorię, więc kurs nurkowania jaskiniowego musi być realizowany w trzech różnych jaskiniach). Dla mnie takimi poligonami doświadczalnymi były przez pięć pierwszych lat jaskinie Paso de Lagarto i Cuzanah Loop w systemie Sac Aktun.
A kto to panu tak „popsuł”…?
Meksyk, Jukatan, kolejny piękny dzień na Riviera Maya. Skwar lał się z nieba, jednak woda cenoty niosła przyjemny chłód. Na gałęzi zaćwierkał x’tabay – zadziorny ptak z żółtym brzuszkiem, przypominający sikorki napakowane sterydami. X’takay często żegnały mnie, gdy znikałem pod stropem. Często też pierwszym dźwiękiem po wynurzeniu się z jaskini był ich ptasi trel. Przywykłem do ich obecności… Wczoraj skończyłem kurs surveyu jaskiniowego[2] u Bila Philipsa[3]. Teraz zaczynałem kurs surveyu u Alexa Reato. Jeżeli kogoś dziwi, że chciałem dwa razy płacić za to samo, to w Meksyku do instruktora naprawdę przychodzimy po wiedzę, nie po certyfikat.
Każdy z eksploratorów jaskiń ma swoje doświadczenia i swoje rozwiązania. Gdzieś pod spodem jest biblia Blueprint of Survival, jaskiniowy dekalog Schecka Exleya. Na nim jednak budować można całe piętra metod. Od drobiazgów, jak którą stroną wpinać karabinek w kołowrotek, żeby go nie zgubić, po sposoby orientacji w jaskini inne niż rozwijana linka, bo ta przecież może zawieść feralnego dnia. Każdy nurek jaskiniowy powinien szukać własnej drogi, wybierając pośród różnych metod te, które najlepiej posłużą mu do wracania z każdego nurkowania żywym! Więc nie dwa razy to samo… Z zamyślenia wyrwał mnie głos Alexa.
– Sam to sobie zrobiłeś? – spytał, krytycznym okiem taksując moją uprząż sidemount.
– Taak… – skłamałem, jednak tylko trochę. Od czasu, gdy Marco dopasował Razora pode mnie, nurkował w nim jeszcze Bartek. Mnie się trochę przytyło, a potem trochę schudło. Potem znowu przytyło tak, że nie wiedzieć czemu, do niezauważalnej niegdyś uprzęży pakowałem teraz kilka kilogramów balastu, a pod wodą często musiałem pakować w skrzydło gaz.
– Nie zrobiłeś tego najlepiej – podsumował, po czym pościągał mi kilka sprzączek. Krytycznie przyjrzał się dziełu, po czym kazał mi zdjąć uprząż i zdemontować balast. Cały balast. Rok temu rzeczywiście nie był mi do niczego potrzebny, lecz w bieżącym sezonie miałem problem żeby się zanurzyć. Gdy ponownie ją założyłem, zrobił jeszcze kilka drobnych poprawek. – Teraz nie da się zrobić nic więcej. Jeśli chcesz, wpadnij do mnie na kurs sidemount, jak już skończymy survey.
Ciekawe, że to samo parę dni wcześniej powiedział mi Bil Phillips… Przez półtora sezonu mogłem zrobić w sidemount ponad setkę nurkowań jaskiniowych, a tu „zapraszamy na kurs”? Bardzo ciekawe i coraz bardziej zastanawiające… Zanurzyłem się bez problemu, a pod wodą znów było mi wygodnie. Dobrze, że nie zostałem wtedy tym „instruktorem w weekend”…
Cave survey był najtrudniejszym, ale zarazem najbardziej wartościowym z moich kursów nurkowania jaskiniowego. Odkryłem pierwszy korytarz, próbując zrozumieć jaskinię – zastanawiając się najzwyczajniej dokąd płynie woda, to jednakże temat na zupełnie inną opowieść. Po surveyu zrobiliśmy jeszcze kartografię jaskiń, choć formalnie nie ma takiego kursu w IANTD ani w NACD. A później raz jeszcze przemyślałem swe życie i po kilku dniach pierwszych nurkowań solo, wracając z Cristalino skręciłem do Chemuyil i zapukałem do drzwi Alexa.
– Chciałbym zrobić kurs sidemount, o którym wspominałeś…
[2] Cave Survey to kurs rozpoznawania, rejestracji i eksploracji jaskiń. W gruncie rzeczy jest to podstawowy kurs rozumienia jaskiń. Dane zebrane w ramach surveu służą następnie w kartografii jaskiń.
[3] Bil Phillips (1955-2017) International Fellow of the Explorer’s Club, wieloletni dyrektor Quintana Roo Speleological Survey, dyrektor APSA Comité de Cenotes de la Asociación de Riviera Maya de Buceo y Operadores de Deportes Acuáticos, instruktor nurkowania jaskiniowego NACD, NSS-CDS, TDI i IANTD, znany przede wszystkim z kluczowych eksploracji w systemie Ox Bel Ha wraz ze Stevem Bogaertsem. Mentor i mąż opatrznościowy całych pokoleń instruktorów i eksploratorów jaskiniowych, któremu swoje dane eksploracyjne zawierzali często konkurujący ze sobą odkrywcy. Przyjaciel i nauczyciel, który nigdy nie odmawiał pomocy…
To na co czekasz?
Mijały lata… Sidemount stał się moją podstawową konfiguracją z wyboru. Nurkowałem w nim wszędzie, a pracując jako organizator wypraw nurkowych i archeolog podwodny, przez wszędzie rozumiem w wielu różnych środowiskach Indopacyfiku, na rafach Azji Południowo-Wschodniej: w Indonezji, Malezji, na Filipinach, w Tajlandii i afrykańskim Dżibuti, w męczących falach przybojowych Atlantyku. Doceniałem niesamowitą elastyczność tej konfiguracji, pozwalającej mi zmontować zestaw z redundancją systemu oddychania i podwójnym zapasem gazu z dwóch zwykłych butli rekreacyjnych w dowolnym miejscu na Ziemi. Mogłem dzięki temu bezpiecznie prowadzić grupy nurków rekreacyjnych. Kręcić filmy, nurkując wokół grupy, często zmieniając głębokość. Odpoczywać, robiąc samotne nurkowania poza tymi z ludźmi…
W sidemount zdarzało mi się, jeśli trzeba, nurkować z pojedynczą butlą. Mając zawór pod ręką, czułem się bezpieczniej w trakcie nurków solo niż gdybym miał go na plecach. Nurkowanie bez balansu, dla kogoś z moim doświadczeniem było również dodatkową okazją do ćwiczeń. Któregoś dnia z żalem sprzedałem ulubiony jacket Conquest, nieużywany od lat… Doceniałem wagę sidemount, znacznie lżejszą w nurkowej walizie niż rekreacyjne BCD. W sidemount robiłem ekspedycje archeologiczne: samotne eksploracje w poszukiwaniu wraków na Morzu Czarnym i jaskiń na Raja Ampat. Miałem za sobą już tysiące nurkowań w tej konfiguracji. Sidemount był rozwiązaniem, które wskazałem bez namysłu do eksploracji andyjskich jezior w rejonie Machu Picchu – pierwsze kroki polskiej wysokogórskiej archeologii podwodnej. Jedynie w Polsce, na wakacjach, w zalanych kopalniach Europy, czasem wracałem nostalgicznie do swojego twina.
– Ten zespół nie ma szans działać… To nie jest żaden zespół – słowa Alexa, niczym wyrok, padły na trudne podsumowanie dnia. – Jesteście na różnym poziomie, więc tylko jedno z was może skończyć kurs na raz, a ja jestem jeden… – zaleciało niczym dzieleniem majątku przy rozwodzie.
Asystowałem przy kursie full cave, nie myśląc bynajmniej o karierze instruktora jaskiniowego. Lubię odświeżać informacje, zawsze dowiaduję się też czegoś więcej. Zwykle tłumaczę na polski…
– Ty jesteś instruktorem sidemount? – teraz zwracał się do mnie. Zamarłem.
– Ja?! Po co..? – zapytałem bez zrozumienia. W Polsce sprzedaje się certyfikaty, zamiast uczyć nurkować, a podróżując po morzach i oceanach świata, wolałem skupiać się na kręceniu filmów. Uczyłem coraz rzadziej. Tym razem sprawa była jednak trudniejsza, gdyż chodziło o moich przyjaciół…
– To na co czekasz?! – rzucił, by wzbudzić we mnie powołanie. – Dzielimy grupę na pół, ja uczę, ty prowadzisz w tym czasie nurkowanie w cenotach, potem możemy się zamienić.
Prowadziłem więc nurkowanie, kilka kolejnych dni pokazując ładniejszej części grupy najpiękniejsze cenoty. Z nurkiem sidemount jest inaczej – wyszedł najlepszy cavern tour w mojej karierze przewodnika. W międzyczasie rozmyślałem nad słowami Alexa, przypatrując się pod wodą swemu Razorowi. Gdy bardziej doświadczona część grupy (bo po wcześniejszych kursach nurkowania: essential diver i advanced nitrox diver ze mną w Polsce) skończyła kurs full cave, wybraliśmy się we trójkę w podróż po Jukatanie. Po powrocie na Riviera Maya wykonałem jeden z tych najtrudniejszych telefonów w życiu…
– Cześć Matt, pewnie mnie nie pamiętasz… Chciałbym porozmawiać o poddaniu się walidacji na instruktora sidemount…
Andreas Matthes był najwyższym stopniem spośród trenerów instruktorów jaskiniowych na Riviera Maya i współtwórcą potęgi IANTD w Ameryce Środkowej. Kursy u Matta były zawsze przygodą szczególnego rodzaju. Miał w zwyczaju wywracać podstawy, na których stoi świat, a potem zgrabnie układać go na nowo. Gdy wyjął z szafy zakurzoną uprząż sidemount, w której nurkował Jim Coke IV, moje filary runęły. Była jakby poskręcana ze sznurków. Nic nie było w niej standardowe i tchnęła raczej prehistorią niż nowoczesnymi technikami nurkowania. Potem opowiedział mi, że w swojej konfiguracji sidemount do głębokich nurkowań automaty ma od spodu, zupełnie inaczej niż jest to przyjęte powszechnie. Zwykle trzyma się je między butlą a ciałem, by maksymalnie je chronić…
Zrozumiałem, że sidemount to nie po prostu uprząż Razor czy X-Deep. Sidemount to filozofia . Matt jest również skarbnicą wiedzy jeśli chodzi o eksploracje jaskiniowe w różnych częściach świata i różnych, jeszcze bardziej wyszukanych konfiguracjach. To u niego na zdjęciu zobaczyłem pierwszy dualrebreather. Stary porządny Cis Lunar Mk5… Ma też wyjątkową charyzmę, tak że zastanawiałem się czasem, czy nie jest z serii Nexus 6. Kiedy wchodził do knajpy, zawsze robiło się cicho…
– Widać, że wiesz, co robisz. – usłyszałem, kiedy wynurzyliśmy się z cenoty Jardine el Eden. – A teraz przepłucz proszę maskę do góry nogami.
Czasem, gdy jest mi źle, lubię sobie przypominać te słowa… Te o wiedzy, rzecz jasna. Z maską spróbujcie sami 😉
Przemek A. Trześniowski 13.0.10.13.7 10 Manik’ 15 Xul